W ostatnią sobotę (28-01-2017) w krakowskim Vanaheimie odbył się lokalny turniej Age of Sigmar w formacie Matched Play. Graliśmy na 1000 punktów, a że bitewny kurz i zgiełk już opadły postanowiłem opisać zmagania w których miałem przyjemność uczestniczyć – Zapraszam więc na relację!
Jakie scenariusze graliśmy?
1 bitwa – Border War
2 bitwa – Escalation
3 bitwa – Three Places of Power (na potrzeby turnieju z trzech zrobiły się dwa miejsca Mocy – moim zdaniem jak najbardziej sensownie, grając na stołach 48x48 i rozkładając trzy znaczniki okazuje się, ze jeden bohater na dostatecznie dużej podstawce może kontrolować… dwa jednocześnie.)
Czym grałem?
Oczywiście swoimi Sylvaneth`ami, jednak tym razem postanowiłem podejść do tej armii nieco inaczej. Nie bez znaczenia był tu fakt, że graliśmy na 1000 punktów, który to limit moim zdaniem mocno ogranicza Sylvaneth`ów (ale i inne armie też, więc nie narzekam). W związku z tym w mojej armii nie widziałem miejsca dla dużych bohaterów (behemots) w postaci Treelordów. Skonstruowałem więc armię według poniższego schematu:
1 x Branchwraith – Hero, General, Artefakt: Acorn of The Ages, Command Trait: Gift of Ghyran , spell: Verdant Blessing
1 x Branchwych – Hero, spell: Regrowth [link]
3 x Kurnoth Hunters with Scythes
3 x Kurnoth Hunters with Scythes
3 x Kurnoth Hunters with Greatbows
10 x Dryads
10 x Dryads
Łącznie 980 punktów. Szczerze mówiąc spodziewałem się kilku dość elitarnych armii stąd takie złożenie, które w założeniu powinno kosić liberatorów I retrybutorów jak zboże. Rend -2 na kosach Kurnothów jest bardzo, bardzo przydatny w takich sytuacjach. Tymczasem – nieco uprzedzając fakty – okazało się, że przyszło mi stoczyć trzy bitwy z armiami typu „horda” i kurnoci kosili ale pospolite gobliny czy skinki… Cóż, bywa.
Drugie założenie wymusił jeden ze scenariuszy – Three places of power – w scenariuszu tym punktują tylko bohaterowie więc… trzeba ich mieć. I to najlepiej więcej niż jednego. Stąd właśnie wybór dwór tanich bohaterów (w przeciwnym przypadku w armii znalazłby się jeden większy (20) oddział driad i jeden mniejszy (10). Sylvaneci mają problem z bohaterami – albo są świetni ale drodzy (Ancient, Durthu o Alarielle nie wspominam) albo kiszkowaci i tani (Branchwraith ?!)
Oczywiście z racji niepełnego tysiąca przysługiwały mi bonusy (raz na grę mogłem przerzucać nieudane hity/woundy/savy jednej jednostki) i oczywiście we wszystkich trzech bitwach o tym zapomniałem.
PS. Zdjęcia (jakiekolwiek by one nie były) - pod koniec każdej z opisywanej bitew.
1 Bitwa – Border War vs Destruction
Nie mogło być inaczej – rewanż za ostatni turniej również w Vanaheimie z hordą destrukcji Berdysza (którego spojrzenie na ta bitwę możecie przeczytać TUTAJ). Tym razem jednak obaj graliśmy zupełnie innymi armiami. Destrukcja wniosła na stół:
1 Night goblin Shaman
1 Night Goblin Warboss
1 Goblin Warboss on Giant Wolf
20 x Night Goblins with netters x3, spears
20 x Night Goblins with netters x3, spears
3 x Night Goblin Fanatics
Dread Maw (!!!) – Bestia rodem z Forge World, statystyki z Monstrous Arcanum
Przeciwnik miał inicjatywę w pierwszej turze i to okazało się czynnikiem decydującym o przebiegu całej bitwy.
Gobliny na mojej lewej flance ruszyły szybkim truchtem do przodu (naprawdę szybkim dzięki abilitce destrukcji i dobrym rzutom), oddział w centrum nieco wolniej ale również przesunął się ku centrum pola bitwy jednak kluczowym wydarzeniem było wykopanie się Dread Maw`a 9” od mojego Branchwraith-uber-generała. Spodziewałem się tego, ale miałem również nadzieję, że potwór spali szarżę (którą ja w 9 na 10 przypadków palę).
Nie spalił rzucając 11.
Jak można się spodziewać – połknął biedne drzewo w całości, zapewne nawet tego nie zauważając. Tym samym już w pierwszej turze straciłem 100 punktów, generała, artefakt do sadzenia lasu i jedyny czar do przywoływania lasu. Bitwa nie mogła się dla mnie zacząć lepiej.
Postanowiłem ratować co się da, a przede wszystkim trzymać jak najdalej od Bestii - Wija. Na szczęście na prawej flance stał już mój darmowy las do którego teleportowałem wszystko co mogłem (driady i 2 x Kurnothów). Zamysł był jeden – nie ubiję Bestii, muszę więc natłuc jak najwięcej punktów. Na drodze do znacznika przeciwnika stały w zasadzie tylko gobliny. Pytanie jednak – ilu fanatyków ukrywało się w tej jednostce?
Okazało się, ze na szczęście w jednostce był tylko jeden fanatyk, w dodatku grzyby źle mu weszły bowiem nie udało mu się zablokować szarży rozpędzonych drzew. Jak można się było spodziewać kurnoci zajęli się radosnym wyrzynaniem gob(e)linków i po krótkim czasie udało mi się uzyskać przewagę liczebną na punkcie przeciwnika w czym niewątpliwie pomogły celne strzały kurnothów z drugiego końca stołu, które skutecznie „przybiły” szamana goblinów.
Wszystko szło pięknie do czasu kiedy Bestia – Wij znowu nie ruszyła naprzód. Najpierw radośnie podpełzła przerażająco blisko do trzymających mój własny znacznik driad i Kurnothów a następnie zaszarżowała na nich.
Wynik był prosty do przewidzenia. Te driady które nie zostały zgniecione i przerobione na podsypkę zostały połknięte w całości. Na szczęście dla mnie na punkcie stali nadal Kurnoci-łucznicy, którzy zapewniali przewagę liczebną – 3 Kurnotów na Bestię-Wija i goblińskiego war bossa, który „pojawił się znikąd” i na szczęście nie zaatakował.
Na punkcie przeciwnika sprawy również zaczęły przybierać zły obrót – po pierwsze na Kurnothów wpadło małe zielone z dużym czerwonym czyli warboss z gobblą (czy jak to się nazywa, to to takie czerwone składające się w zasadzie wyłącznie z dużych zębów). Dzięki dobremu doborowi buffów okazało się, że niepozorny pokurcz rozprawił się z dwoma kurnotami w jedną (!!!) turę (podwójny dmg + d3 dmg z ataków + kości na których nie wypada nic poniżej czwórki… ;) ) Na dodatek do driad zbliżył się drugi oddział turlających się z górki goblinów który wypuścił fanatyków i… znów „Grzyby nie weszły” a szarża nie wyszła – „Snake eyes”. Ostatecznie oddział ten zaszarżował na driady i w zasadzie wyłączył go z bitwy tyle tylko, że wtedy stało się coś czego się nie spodziewałem – patrząc tylko jak zmniejszyć rozmiary porażki zapomniałem o.. czasie.
W momencie kiedy przeciwnik już, już miał zadać mi decydujący cios – przejąć ostatecznie swój, mój i trzymać jeden graniczny znacznik… zabrzmiał GONG kończący grę.
Szybkie podliczenie punktów na koniec trzeciej tury dało mi Major Victory na które w moim odczuciu absolutnie nie zasługiwałem, bowiem sytuacja na stole na koniec ów trzeciej tury wyglądała tak, że pod koniec czwartej zapewne miałbym na tym samym stole już tylko 3 modele. Tak się jednak nie stało, gong uratował mnie leżącego już w zasadzie na deskach.
- Potwory z Forge World są zdecydowanie… MOCNE. Polecam (granie nimi i granie przeciwko nim – jako WYZWANIE)
- To bitwa którą przegrałem (a jednak wygrałem) i mam tego świadomość. Gdyby nie gong nie byłoby czego zbierać ze stołu. Jedyne co mogę napisać to to, że starałem się po prostu grać „na punkty”, stąd jedyna szansa i wykorzystanie możliwości przejęcia punktu przeciwnika przy jednoczesnym – szczęśliwym – utrzymaniu swojego własnego. Turnieje to jednak również limity czasowe i o tym czynniku też nie można zapomnieć. Gratulacje dla przeciwnika bo z takim „poskładaniem” mnie ze stołu spotkałem się pierwszy raz od bardzo dawna. Mam nadzieję, że będzie okazja do rewanżu bo dość ciekawy „grudge” się robi z pojedynków drzew i destrukcji.
- Nie mogę wiele napisać o swojej taktyce poza manewrem na przejęcie znacznika przeciwnika. Zwyczajnie nie miałem okazji kombinować. Jedyne co robiłem to minimalizowałem straty i odpowiadałem na manewry przeciwnika (ubiłem chyba ledwie 200-kilkadziesiąt punktów). Na pewno strata generała w pierwszej turze nie pomogła, gdyby przeżył (albo gdybym miał inicjatywę) zasadziłbym na lewej flance las, teleportował do niego drugi z oddziałów Kurnothów „kosynierów” i być może jakoś utrzymał się na granicznych znacznikach na tyle długo, żeby uzbierać więcej punktów ale… to tylko gdybanie (bo najpierw musiałbym się przebić przez dwudziestkę gobosów, fanatyków, bohatera…).
linia przeciwnika - gobosy, wiele gobosów |
Dread Maw vs Branchwraith, przed walką... |
I po walce... |
I znów armia-horda – oparta na skinkach wszelkiego rodzaju. O ile dobrze kojarzę:
1 skink priest
20 x skinks
20 x skinks
1 x razordon
1 x razordon
1 x skink handlers
3 x terradon
3 x ripperdactyl
3 x ripperdactyl
Bitwa trochę bez historii, tocząca się w zasadzie o jeden, centralny punkt. Udało mi się przejąc inicjatywę w pierwszej turze dzięi czemu oczywiście zasadziłem lasy i teleportowałem się jak najbliżej punktów i armii przeciwnika. Na lewej flance driady przejęły skrajny punkt, w centrum drugi oddział driad zbliżył się do wieży a Branchwych udało się nawet zabunkrować w środku. Kurnoci ustrzelili jednego ripperdaktyla i urwali dwie rany kolejnemu. Niestety – nie udało mi się zaszarżować co mogło skończyć się źle bowiem wystawiony byłem na ogień całej armii przeciwnika (na szczęście pozostając w lesie a więc z save`em 3+ na Kurnotach…
Zgodnie z przewidywaniami przeciwnik ruszył mocno do przodu i zalał punkty ilością skinków – skrajny prawy i centralny znalazły się pod jego kontrolą, na szczęście – i troche o dziwo przeciwnik całkowicie zignorował skrajny lewy punkt, kontrolowany przez moje driady. Gdyby posłał tam ripperdaktyle to prawdopodobnie zjadłyby one driady i przejęły punkt bez problemu, tymczasem latacze postanowiły zmierzyć się z Kurntohami strzegącymi podejść pod znaczniki w centrum.
Następnie skinki, razordony, ripperdaktyle, ter radony, planktony i pterodaktyle zaczęły strzelać… Mnogo tego było i nie mogło skończyć się bez ofiar. Na szczęście przeciwnik skoncentrował się na dobrze okopanych kurnotach, którzy znów udowodnili swoja wartość. Jeden oddział stracił jedno drzewo, drugi zaledwie kilka ran. Po chwili miałem już na głowie – dosłownie – szarżę ripperdaktyli, które dzięki żabom, buffom i innym cudom miały naprawdę tony ataków z przerzutami trafień i zranień. I znów ustałem tracąc ostatecznie tylko dwa drzewa (jeden oddział pozostał tylko z Czempionem (z nimi walczyły jeszcze skinki, ale… jak to skinki…), drugi z dwoma drzewami. W momencie w którym przetrwałem ta nawałę losy bitwy zaczęły się odwracać. Kurnoci powoli acz metodycznie przegryzali się przez latacze, by ostatecznie w trzeciej turze zjeść wszystkie, skinki na mojej prawej flance bawiły się w berka z ostatnim Kurnothem (dzięki taktyce hit & run) utrzymywały punkt – nie mogłem ich złapać). Na szczęście na lewej flance, niezagrożone driady trzymały cały czas punkt a w centrum wypracowywałem sobie przewagę dzięki drugiemu oddziałowi Kurnothów i strzelcom.
Mocno dały mi się we znaki Razordony, które co i rusz wbijały jedną-dwie rany Kurnothom (znów – nie wiem czemu przeciwnik nie koncentrował siły ognia na trzymających punkt i łatwiejszych do ubicia driadach i branchwychy). Na posterunku jednak pozostawała Branchwych, która dzięki czarowi Regrowth podleczała opadające z sił drzewa. Taka przepychanka na środkowym punkcie trwała do końca gry, jednak już od trzeciej tury zdobyłem przewagę na dwóch znacznikach, dzięki czemu stale powiększałem przewagę w dużych punktach przy okazji podwyższając licznik małych punktów (ostatecznie nie straciłem ani jednego punktu, sam zaś ubiłem chyba ok. 600). Major Victory stało się faktem!
- Kluczowe było ulokowanie lasów, które zapewniły moim oddziałom osłonę cover save. Kurnoci w lesie mają 3+ sv i 3+ Re-roll vs CC co przy ich 5 ranach czyni ich nie do ruszenia. W pierwszej turze lasy a w nich kurnoci wylądowali w pobliżu dwóch punktów co zmusiło przeciwnika do „radzenia” sobie z nimi… tym razem zabrakło siły przebicia.
- Kluczowe w scenariuszach są… scenariusze i punkty w nich. W tym przypadku skoncentrowałem się dwóch znacznikach, trzeci praktycznie odpuszczając. Wiedziałem, że przeciwnika jest dwukrotnie więcej musiałem maksymalnie skoncentrować siły aby jak najszybciej zmniejszyć jego liczebność. Stąd skoncentrowałem się na dwóch oddziałach skinków w które strzelałem i które starałem się wiązać walką i jak najszybciej ubić. Mój przeciwnik tymczasem skoncentrował się na Kurnotach, który co prawda byli groźniejsi ale stanowili tylko małą część mojej armii. Gdyby więcej ognia poszło w driady prawdopodobnie nie udałoby mi się utrzymać przewagi na środkowym punkcie i bitwa byłaby bardziej zacięta.
- Eskalacja po ostatnim FAQ niewiele różni się od innych scenariuszy. Z jednej strony to dobrze – bo zasady rozstawiania jednostek, ich teleportowania itp. Były bardzo niejasne w przypadku tego scenariusza, z drugiej zaś trochę brakuje różnorodności scenariuszowej ;)
Początek - dobrze widać centralny punkt stołu - wieża ze znacznikiem na stole, rozstawienie lasów i teleportowane do nich oddziały. |
Walka w środku pola - szarża lataczy bohatersko odparta |
Budowanie przewagi na centralnym znaczniku - driady w wieży |
sytuacja na prawym znaczniku - czyli berek dookoła znacznika. |
Bitwa o pierwsze miejsce w turnieju z przeciwnikiem z którym znamy się aż za dobrze – gramy w zasadzie co tydzień ze sobą więc ciężko mówić o zaskoczeniu listą armii. Co istotne – kolejna armia-horda.
1 Warplock engineer
1 Lord Skrolk
1 Plague Furnace
20 x plague monks
20 x plague monks
10 x clanrats
10 x clanrats
1 warpfire thrower
1 warpfire thrower
Congregation of Filth battalion
W tym scenariuszu punktują tylko bohaterowie, moją standardową zatem receptą na wygraną jest ich jak najszybsze upolowanie. Zazwyczaj jednak mam pod ręką przynajmniej jednego treelorda, którzy mocno zwiększa potencjał strzelecki armii. Tym razem musiałem polegać na jednej jednostce z wielkimi łukami i … walce wręcz.
Na szczęście miałem inicjatywę w pierwszej rundzie bitwy dzięki czemu po pierwsze – udało mi się uszkodzić plague furnace dzięki czemu nie zadawał już swym najgroźniejszym atakiem D6 mortali a jedynie D3, co istotniejsze dzięki teleportowi jednostki Kurnothów na prawej flance (słabszej u przeciwnika) udało mi się (również dzięki szczęśliwej szarży dobiec do skaveńskiego inżyniera, który nie miał szans w starciu z kosami Kurnotów. Reszta ruchów polegała na odpowiednim ustawieniu bohaterów na znacznikach tak, aby zapunktowali (na szczęście obie bohaterki dobiegły) Pierwsza tura zatem zakończyła się eliminacją jednego bohatera, uszkodzeniem drugiego i zajęciem punktów.
Przeciwnik odpowiedział baaardzo szybkim marszem w kierunku znaczników. Szczury są nadnaturalnie szybkie – zdecydowanie najszybsza armia chaosu – 6” podrzędnego ogoniastego piechura?! Pchany przez Monków plague furnace również znalazł się niebezpiecznie blisko moich linii. Po chwili cała masa śmierdzących, piszczących szczurów już szarżowała na moje linie. Na szczęście jedyne co dopadło do moich linii w pierwszej turze to Plague Furnace który wbił się w mojego generała i Kurnothów na lewej flance. Myslałem, że będzie pozamiatane – ilośc ataków piekielnej machiny nieco mnie przerażała jednak o dziwo – udało mi się ustać generałem (na trzech ranach) a sam, dziei pile-inowi driadami (przeciwnik mógł tylko wybierać czy chce być w 3” od driad, czy kurnothów – dzięki takiemu ustawieniu mogłem wspomóc swojego generała a przy okazji jeszcze uszkodzić Furnace) udało mi się uszczknąc kolejne kilka ran z generała szczurów.
Wszystko wyglądałoby dużo lepiej gdyby przeciwnik nie wygrał rzutu o inicjatywę. Oznaczało to po pierwsze, pewną szarżę reszty armii, po drugie pełną turę strzelania diabelskich warpfire throwerów i całej reszty skaveńskiej czarnej magii.
I rzeczywiście, przeciwnik podciągnął wszystkie siły w pobliże moich oddziałów i zaczął strzelać – pierwszy warpfire thrower spopielił mojego generała, drugi wymiótł sporą część oddziału driad na mojej prawej flance – nie pomogły buffy i cover – mortale którymi rzygają skaveny są naprawdę zabójcze. Po chwili plague monki wpadły kolejno w moich kurnothów na lewej flance (nie pozwalając mi tym samym na dobicie nimi Furnace) w centrum kolejna dwudziestka dobiegła do moich łuczników. Reszta armii przegrupowała się i zbliżała do bastionu na prawej flance który okupowała Branchwych. Kurnoci w lesie przetrwali lawinę ciosów, podobnie łucznicy – Te drzewa saą naprawdę twarde kiedy się okopią (3+Re roll sv w lesie ?!), pogubiłem trochę ran, ale ogólnie straciłem po jednym drzewie z każdego oddziału – mogło być dużo gorzej. Driady znów nieco podgryzły Furnace po czym nastąpiła moja tura – jak się okazało kluczowa.
Przede wszystkim zobaczyłem szanse w centrum – moi Kurnoci-łucznicy stali w 3 cala od przeklętego terenu. Nie namyślając się wiele poświęciłem (oczywiście D3 ran – 3…) Kurnothów w nadziei na ustrzelenie Lorda Skrolka zbliżającego się nieubłaganie do znacznika kontrolowanego przez branchwych. Na lewej flance pozostało mieć tylko nadzieję, że driady wbiją ostatnie trzy-cztery woundy Furnace. Kurnoci na prawej flance przysunęli się do pozostających w odwodzie clanratów, branchwych coś tam próbowała poczarować ale niewiele było z tego pożytku.
W fazie strzelania szczęście uśmiechnęło się do mnie (nie bez pomocy przeklętego terenu) – Kurnoci ustrzelili Skrolka! Oznaczało to, że przeciwnikowi został już tylko jeden bohater – związany walką Furnace. Oczywiście – zacząłem od tej walki – śpiewające (+1 to hit) driady wbiły dokładnie tyle ran ile potrzebowałem – Plague Furnace rozpadł się a z nim szanse przeciwnika na zwycięstwo – w tym bowiem momencie prowadziłem już na „duże punkty” a przeciwnikowi nie został ani jeden bohater który mógłby zarobić jakieś duże punkty… Dla formalności Kurnoci roznieśli pierwszą 10 clanratów szykując się już na kolejnych.
Pomimo przesądzonych losów bitwy gra toczyła się dalej, istotne były bowiem małe punkty – przeciwnik znów miał inicjatywę. Już żegnałem się z Branchwychą którą na cel wziął jeden z Throwerów – ale znów szczęście się do mnie uśmiechnęło – skaveńska technologia zawiodła! (O dziwo! :D ) i cała ekipa skavenów zniknęła w zielonym rozbłysku. Drugi miotacz spopielił driady, które bohatersko rozprawiły się z Plague Furnace. W walce szczury już bez buffów nie były w stanie poważnie zagrozić Kurnothom, spadło kolejnych kilka ran, ale zginęło przy tym dużo więcej szczurów. W mojej turze zaczęło się polowanie na niedobitki. Gdzieś pod koniec (chyba) czwartej tury polowanie zakończyło się – zabiłem wszystkie szczury na stole tracąc jakieś pięćset-kilkadziesiąt punktów i odnotowując trzecie Major Victory i zwycięstwo w całym turnieju!
- Pierwszym kluczowym momentem była moja inicjatywa w pierwszej turze. W tym scenariuszu było to szczególnie istotne – pozwoliło mi na teleportowanie i szarżę Kurnoth`ów na inżyniera – w pierwszej turze wyrównałem więc liczbę bohaterów po obu stronach
- Drugi kluczowy moment to „ustanie” mojego generała szarży Plague Furnace, które statystycznie rzecz biorąc nie powinno mieć miejsca – zapewniło mi to kontrolę nad znacznikiem przez jedną, cenną rundę (jak się okazało)
- Trzeci – absolutnie kluczowy moment to wykorzystanie przez Kurnoth`ów-Łuczników elementu terenu – Damned Terrain który dał im +1 to hit, dzięki czemu dowódca oddziału trafiał na 2+ a zwykły Kurnoth na 3+. Przy rendzie i D3 dmg zadawanym przez łuki pozwoliło mi to „odstrzelić” Skrolka. To pierwszy raz, kiedy wykorzystanie terenu tak znacznie wpłynęło na wynik bitwy. Dość często zapominamy o tym w naszych grach, tymczasem – jak widać – dobrze o tym pamiętać ;)
- W tej bitwie również sprzyjało mi szczęście – przeciwnik zapomniał całkowicie i jednej turze strzelania i modlitw! Co miało niebagatelny wpływ na ilość oddziałów, które miałem do dyspozycji w kluczowym momencie bitwy.
- Po raz kolejny „Kosynierzy” musieli walczyć z hordą – D3 dmg jest jednak mocno randomowe przeciwko tak dużym oddziałom ale… rend -2 zapewnia niemal pewność, że to co zawounduje zmieni się w realne straty przeciwnika, pozostaję więc na stanowisku, że dla Kurnothów CC kosy są lepszym wyborem niż miecze.
Linia szczurów szykująca się do bitwy |
A to moje rozstawienie - generał na pierwsyzm planie, kurnoci-łucznicy i branchwych - nie za dużo. |
Zbliżające się szczury - Plague Furnace już walczy z generałem - duży vs zwinny |
Odparowany przez warpfire thrower generał i szarżujące na całej linii szczury. Ostatnie znane zdjęcie Lorda Skrolka - na krawędzi krateru, przy weapon teamie. |
Akcja "odszczurzania" okolicy nadzorowana przez Branchwych na szczycie bastionu (tak, używaliśmy jego zasad). niedobitki szczurów szatkowane kosami i wybuchające (1 na warpfire thrower <3) |
Dzięki i do następnego!
W.
Raport jak zawsze fajny, co do ostatniej bitwy- ja prawie nigdy nie używam damned terraina ale wyglada na to że się przydaje :D
OdpowiedzUsuńJa zazwyczaj też nie używam bo nie pamiętam o tym ale w tym konkretnym przypadku rozpaczliwie potrzebowałem ubić bohatera skavenów stąd szukałem jakiegokolwiek rozwiązania no i akurat spojrzałem na kratek z tabliczką "Damned" ;)
UsuńNo popełniłeś kolego kawał tekstu, który się świetnie czyta.. Gratuluję zwycięstwa !1
OdpowiedzUsuńSam się dziwie, że tyle spamiętałem z tego co się działo. Dzięki!
Usuń